poniedziałek, 10 stycznia 2011

spadła z nieba...

Najlepiej mi się ostatnio myśli przy maszynie. Na grubą , kolorową bawełnę naszywam różne dzbanki, filiżanki, kokardki i inne pierdutka. Z galerii bowiem wyszłam z zamówieniem. – Z nieba mi pani spadła – klasnęła w dłonie p. Dorota, kiedy już wyłuszczyłam po co przyszłam, na stół wywaliłam co przyniosłam. Wzięła mnie pod rękę i popłynęłam przez morze porcelanowych dzbanuszków, aniołków, dzwonków i innych cudów, zamiatając długim płaszczem co się da z niziutkich stolików. Nic to, nic! Proszę się nie przejmować! – zapewniała p. Dorota, zbierając skorupy z podłogi…
Chyba mam szczęście do ludzi.


Przez okno mojej malutkiej pracowni widać zaledwie kawałek podwórza, staw, starą studnię i wielki brązowy pompon przy czapce sarenki, który podskakuje mi w tym kadrze co chwilę. Czasem migną zmarznięte dziewczęce policzki i znudzona psia morda z pretensją w oczach – I po co to dziecko tak lata? Suka wlecze się za dziewczynką leniwie, ale konsekwentnie z obawy, że mogłaby przegapić jaki posiłek albo inne jadalne co nieco. Z rzadka towarzystwo zajrzy przez okno, puknie w szybę, zachichocze.
Rany, jakie ja mam brudne okna!




Sarny znów obgryzły młode owocowe drzewka w sadzie. Moje szczęście troskliwie bandażuje taśmą uszkodzone gałązki. Udało mu się do tej pory uratować brzoskwinie i papierówki, modrzewie i daglezje. Mała dziewczynka targa za nim skrzynkę z narzędziami. Tata ma?! Gaba da! Psia siedź! – słyszę nieustanne świergolenie. Jeszcze parę miesięcy temu umierałam ze strachu, że sarenka nie mówi. Ciemnozłoty labrador posłusznie sadza szeroki zad przy dziecięcej nóżce, wystawiając uważnie wielki łeb do słońca.
Tego lata w sadzie powinny być już pierwsze śliwki...


Cisnęłam te kuchenne aplikacje i poleciałam do nich, do ogrodu. Byle jak - w grubym brązowym swetrze i kaloszach. Ze słońcem we włosach. Śnieg stopniał, pod stopami dywan zeszłorocznej trawy. Prawie wiosną zapachniało, choć na stawie 20 centymetrów lodu. Szczęście z całych sił wali w zamarzniętą przerębel. Czupryny wierzb przycięte krótko, zazielenią się najwcześniej. Wczoraj dzwonił szwagier. Cieszył się, że u nich też ciepło – 12 stopni na termometrze. Na spacer za miasto pojechał w pola… ale, wiesz, tutaj te drogi między polami wybetonowane, błota nie ma…czystą stopą przejdziesz…prawdziwy porządek!
Boże, gdzie mnie - Joasi ze Wzgórza - po betonach na spacery chodzić…


Spadłam z nieba.
Już tęsknię.

12 komentarzy:

  1. Moja cudna Joasiu i właśnie dlatego ja będę widziała Cię tylko tam gdzie to błoto i nie zawsze równa trawka w rowie, gdzie te czupryny wierzbowe z delikatnym zielonym nalotem bardzo wczesną wiosną.....
    Dziwiłabym się gdyby pani z galerii zareagowała inaczej na te Twoje cuda. W ub. roku byłam w Łysem w Niedzielę Palmową i stamtąd przywiozłam sobie taki gałgankowy obrazek/poduszkę (u mnie "robi" za obrazek). Na nim czerwone maki i biedronki olbrzymy, białe rumianki z żółciutkimi środeczkami i brązowy motylek, czyli pełnia lata. Lubię go chociaż taki kiczowato kolorowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Potrzebuję tak rano wstać, w rozciagniętym swetrze, przyduzych kaloszach wyjść, poczuć chłód na policzkach, zamrugać do słońca, urwać gałązke, poklepać psa po łbie.. ech...ale tak tylko na wsi, mnie pozostaje patrzeć na początek dnia zza szyby, zresztą i tak nic nie widać bo mleczna mgła
    Beton mnie zalewa i suche ciepło od kaloryferów, brakuje przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Psia siedź! - jak bym przy tym była. Sarenka w czapce z pomponem, wierna psia tuż obok, Szczęście zarumienione pracą, przy stawie, i Ty, Joasiu w grubym swetrze i słońcem we włosach. I zwyczajny dzień na Wzgórzu. Tak bardzo wrośnięty w miejsce, niby zwyczajny, ale nigdy już się nie powtórzy. Bo każdy dzień naszego życia jest jedyny i niepowtarzalny.
    Będziesz musiała zapakować całe Wzgórze i wszystko co dawało Ci tu radość i wyciskało łzy, zmieścić w swoim sercu i powieźć w świat.
    W nowym miejscu okopiesz się strategicznie, wymościsz miejsce przyjazne dla Twojej rodziny, będziesz dmuchała w domowe ognisko, podtrzymywała ogień i ani sie spostrzeżesz, jak nowe miejsce stanie się Twoim miejscem. I Twojej rodziny. Bo Ty potrafisz walczyć o szczęście. Robisz to bezwiednie, instynktownie, każdym nerwem swego ciała oswajasz miejsce, w którym żyjesz.
    Ja jeszcze długo, długo będę widziała Joasię na Wzgórzu, bo z nowym oswajam się coraz wolniej.
    Ale Ty powieziesz daleko również swoje opowieści ze Wzgórza i pokażesz nam swoje nowe miejsce, po kawałku, krok po kroku, z jego radościami i niepokojem.
    Ściskam Cię mocno Joasiu. I buziaka w zaróżowiony policzek Sarenki daję.

    OdpowiedzUsuń
  4. moje trzy sarenki przychodzą na śniadanie od dwóch lat, na początku wciągały kwiatki z rabatek, potem tuje, ale jak postawiliśmy ogrodzenie musiałam , no musiałam zrobic im mini paśnik i teraz wrzucam do skrzyneczki wiszącej na płocie jabłka i marchewki, a one stoją i się na mnie patrzą szklanymi oczyma...ciesze sie ze udało Ci sie w galerii!!!buziaki

    OdpowiedzUsuń
  5. :) moje kciuki galeryjne się przydały :) zazdraszczam pracowni.....i cieszę się ze słońca :)czy postanowienia już postanowione?

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana Joaasiu, jak ty pięknie piszesz... Jakbyś pisała o mnie i moim wiejskim miejscu na ziemi...
    Widzę przed oczami duszy ciebie i Twoje wzgórze. Gdziekolwiek się znajdziesz, dla mnie i tak będziesz Joasią z tego wzgórza...A szczęście, które umiesz wszędzie dojrzeć zabierzesz ze sobą...

    OdpowiedzUsuń
  7. oj ja mieszkam na szrym końcu Wrocławia, najdalej od przystanku autobusowego jak sie da, mam rzeke Widawe jakies 400 metrów od domu ,mam pola i lasu, mam ścieżki rowerowe, stadnine koni, farme strusi, cisze i święty spokój, a i zapomniałam mam armie komarów, która mego spokoju pilnuje....niby miasto a już wieś i to jest cały urok mego domostwa, moge piec chleb i karmić sarny a takze moge codziennie przechadzać sie po Rynku Wrocławia i czerpać z jego uroków, moje miejsce na ziemi na tą chwile...czy Twoja wyprowadzka już postanowiona?buziaki

    OdpowiedzUsuń
  8. To może obskocz galerie, znajdź szwaczki, rób prototyp i rozdawaj do szycia na eksport i w Polsce zostań?.....

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, wybrałam go nie przypadkowo... choć może nie znam jego znaczenia tak szczegółowo jak Ty. Ale dokładnie tak jest.

    OdpowiedzUsuń
  10. Asiu ty mi dodałaś najwiecej otuchy i może jest tak jak piszesz, może to moja droga, może racja z tymi akcentami i na pewno racja, że lepiej szukać niż nie szukać.
    W siebie mało wierzę, ale nie powinnam tak pisać bo to zła afirmacja.
    Cos z Twojego wpisu do mnie przemówiło.
    dziekuję

    OdpowiedzUsuń
  11. o ja też na wzgórzu :)..na sarenki trzeba ogrodzić drzewko drągami, w trójkąt np.. Najgorzej jak jelonki różkami okorują, i uschnie..
    A te białe litery na tym tle ledwo widoczne ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja czekam na pierwsze słowa mojego Syneczka :) Na razie wydaje inne też ciekawe dźwięki :)

    OdpowiedzUsuń