sobota, 31 lipca 2010

absolutnie...

W kominie chrobocze całe popołudnie. Jakby kto papierki z cukierków zdejmował. Czasem z metalowej kratki sypią się drobiny kurzu. Pewnie chrabąszcz albo mysz wlazła, bo wokół same ścierniska. Wszystko co tchu pcha się w obejścia. Do ludzi, do żarcia. Byle się przytulić na zimę. Chłop przeszedł, ręką w kratkę palnął i pomarudził, że już po lecie, że noce chłodne, że węgiel trzeba kupić, że drzewa nie starczy…
Inaczej pachnie. Kiedy na pola ogołocone z łanów opadnie wreszcie wieczorny kurz, oddychają ciężko i pachnie dymem ogniska. Siwe warkocze mgły wiją się po rżysku, a wiatr niesie z nad wody ptasie krzyki i kwaśny zapach torfu. Pachnie przemijaniem.

Kombica zapakowana po czubek dachu. Pies pojechał na wakacje do rodziców. Pod „czułą” opieką ojca przytyje przez tydzień tyle, że trzeba go będzie z miesiąc odchudzać. Sarenka zawlokła do bagażnika karton z zabawkami i plastikową kasę fiskalną. Moje szczęście na widok dziesięciu par damsko-dziewczyńskiego obuwia zamajtało mi wymownie przed twarzą swoimi sandałami. Placek drożdżowy, najlepszy do smarowania masłem upieczony. Jedziemy. Przez tydzień nie będziemy robić absolutnie nic. Oprócz wałęsania się po bliższych i dalszych sercu okolicach. Szukania wody ze starym różdżkarzem. Gadania z równie starymi przyjaciółmi. Odwiedzania jarmarków. Naprawiania chałupy. Nie będziemy robić nic. Kompletnie. A wieczorami popatrzymy sobie na góry. Świętokrzyskie. Z kubkiem inki w ręku.
Do zobaczenia:)

wtorek, 27 lipca 2010

navigare...

Spójrz…jak klient przekłada karty… jak dzieli je na części…Którymi palcami ich dotyka? Chwyta kciukiem i palcem wskazującym. Pozostałe rozcapierza szeroko unikając kontaktu z talią. Palec środkowy – to planeta Saturn (ograniczenia), serdeczny – to Słońce (miłość i związki) mały – to Merkury (komunikacja, spryt, handel). Być może pomija te sfery życia? Być może sobie z nimi nie radzi? Chwyta za krótkie brzegi – na skróty - jakby bał się życia i odpowiedzialności za swoje postępowanie. Sypie niezdarnie karty po stole układając je w 3 nierówne stosy- przeszłość, teraźniejszość, przyszłość…
Alfabet którym się posługuje Eulalia jest wyjątkowy. Złożony w słowa i zdania jest jak mapa – pełna zdarzeń, zderzeń, zakrętów losu i tajemnych zakamarków. Skrzy się i pulsuje energią. Uwielbiam słuchać, kiedy karciane figury snują człowieczą opowieść – nawet najzwyklejsza z nich bywa frapująca.
Piękny, młody mężczyzna za stołem, wciąż splata i rozplata dłonie. Czasem wstaje i spaceruje po mieszkaniu, potrząsa jasnymi włosami, zwilża usta. Cały drży i trzepoce. Jego historia jest tak nieprawdopodobna, że najchętniej słuchałabym z dłonią wspartą o policzek dni całe, przegryzając od czasu do czasu czekoladowym michałkiem. Nie oceniaj!! – przywołuje mnie do porządku Lala. Pamiętaj, że Ci ludzie przychodzą po pomoc, po wsparcie, niektórzy po ratunek. Cokolwiek zobaczysz i usłyszysz – nie oceniaj! Staraj się odnaleźć ten problem i pomóc im go rozwiązać…
Strasznie dużo od życia wziąłeś, czas wielki byś nauczył się dawać…usiadł wygodnie naprzeciw, patrzy mi w oczy. Słucha. Mówi o marzeniach, po które nie umie, nie potrafi lub nie chce mu się sięgać.
Lala ma minę jak zadowolony kocur wracający z polowania.
Mówiłam Ci przecie, że jesteś gotowa…- maleńka, czarna, obrotna jak fryga w kuchni, chlasta nożem energicznie czerwoną kapustę na surówkę.
Mówiłaś:)Ale możesz powtórzyć, a potem jeszcze raz powtórzyć i jeszcze i jeszcze! Aż wreszcie usłyszę:)



Kiedy uczeń jest gotowy, znajdzie się nauczyciel. Ludzie, których powinien spotkać z pewnością staną na jego drodze. Ci których powinien unikać, będą go omijać szerokim łukiem. Będę wracać do Eulalii, do jej różanych nalewek, mądrych rad, wrażliwości i otwartości na człowieka. Jeśli pozwoli, będę czerpać garściami ze szkatuły pełnej wyjątkowych skarbów. Bo jest niezwykłym człowiekiem, starą duszą i potrafi dzielić się tym co najlepsze.

sobota, 24 lipca 2010

rosarium...

Różana nalewka Eulalii na kolor i smak letniego popołudnia. Pachnie jak półnaga tancerka o oliwkowej skórze – obietnicą. Słodka różana nuta, skrywa głęboko moc i gorycz alkoholu. Wiele w niej finezji i mnóstwo prostoty. Najlepsza powstaje z kwiatów w kolorze ciemnej czerwieni. Białe lub różowe płatki zabarwiają sino szlachetny odcień. Eulalia zbiera je przez całe lato. Mości w szklanym słoju doprawiając szczyptą swojej magii. Chroni przed światłem dnia w dębowej szafie, aż podpalany karmelkowo płyn uwolni różany aromat.

Pijemy nalewkę ze szklanych naparsteczków. Przy lalkowym stole, w pokoju z widokiem na ogród… Rozrzucone na drewnianym blacie karty opowiadają historię powrotów i rozstań. Miłości i nienawiści. Uśmiechu losu i niepewności.
Dojrzałaś…- mądre oczy Lali błyszczą z nad okularowych szkieł. Kiedyś nie rozmawiałabyś ze mną w ten sposób…

Różna słodycz rozpływa się na języku, głaszcząc podniebienie. Od naszego ostatniego spotkania minęło 12 lat. Dojrzałam. Straciłam i zyskałam. Nauczyłam się pokory. I miłości bezwarunkowej do ludzi, do świata, do siebie. Jestem gotowa.
Przyszłam tu, byś mnie uczyła…

pieczątki...

Pulsujące żarem ognisko przypominało kupę ciśniętych na trawę diamentów. Skrzyło cudnie, ziejąc nam w twarz, popiskując i odpychając. Jerzy starannie rozgarnął gorącość formując grabiami ognisty dywan u naszych stóp. Staliśmy w kręgu chłonąc każdy ruch, słowo i gest mężczyzny. Kiedy uznał, że pora zacząć ceremonię wyrównał oddech i przemaszerował po rozżarzonych węglach…
Patrzyłam z ciekawością dziecka, bez lęku, ufnie. Po co tutaj jestem? Co chcę udowodnić? Pytania jak jaskółki śmigały w mojej głowie, muskając powierzchnię duszy lśniącymi jak lawa skrzydełkami.
Jerzy położył ręce na ramionach pierwszej z kręgu osoby. Uspokoił jej oddech, pomógł złapać rytm wybijany nogami. Idziesz! – nakazał zdecydowanie. Młody chłopak bez wahania postawił stopy na ścieżce. Pokonał szybko kilkumetrowy dystans. Po drugiej stronie przejęły do życzliwe ręce przyjaciół. Potem poszli inni.
Gdy mistrz ceremonii skinął na mnie, strach w moim brzuchu spęczniał. Czułam, jak wypełza z najgłębszych zakamarków, napinając skórę. Jak staje się instynktowny, pierwotny i zwierzęcy. To idiotyczne! – piszczało mi pod czaszką.
Jesteś gotowa?
Nie wiem… - wyciągnięta do marszu stopa zawisła w powietrzu. Powstrzymały mnie ręce Jurka. Nie możesz tam wejść, jeśli nie jesteś pewna, że tego chcesz…
Chcę. Pojęcia nie mam do czego mi to potrzebne, ale CHCĘ!!!
Pochyliłam kark, jak zwierzę szykujące się do ataku. Słychać było powietrze uwalniane ze świstem przy każdym uderzeniu stopy o ziemię. Drżały mięśnie. Raz…dwa…trzy…cztery…Z każdym krokiem wybitym po ognistym dywanie rosło zdziwienie i zachwyt. Nie boli! Nie boli! Nie boli! To niesamowite…- szeptałam wkraczając na chłodną, zieloną trawę po drugiej stronie. Śmiech moich towarzyszy znów stał się zwyczajny.
Receptory stóp pobudzone żarem koncertowały zawzięcie. Uczucie mrowienia na powierzchni stóp i gorącość. Żadnych pęcherzy, zranień, poparzeń. „Ogień” pod stopami czuję do tej pory. Jak to możliwe, że przespacerowałam się ścieżką żaru o temperaturze ok.600-700 stopni C i nie mam żadnych obrażeń? Co najwyżej usmarowana byłam popiołem.
Kilkoro z nas uległo niewielkim poparzeniom. Lalka przypieczenia na opuszkach palców i śródstopiu smarowała maścią aloesową. Sprawdziłyśmy na mapie receptorów stóp. Zatoki, żołądek, tarczyca – chrome miejsca w jej organizmie.

Nie zdecydowałam się na powtórny marsz. Uznałam, że wystarczy, że nie jest mi potrzebny. Chodzenie po ogniu wypaliło nowe pieczątki w duszy. Wiem po co sięgać i nie ma we mnie strachu. Ani euforii. Po prostu pewność, że wszystko czego dotknę będzie miało i sens i pożytek dla innych, jeśli tylko dotykać będę z miłością. I nie ma znaczenia co myślą o tym inni, bo to moja droga i ja nią będę podążać.



Chodzenie po rozżarzonych węglach ogniska jest starym zwyczajem kultur pierwotnych. Dziś prezentowane bywa jako atrakcja dla turystów np. w Bułgarii lub jako obrządek religijny np. w Grecji, w ośrodkach anastenariów. Zwykle chodzi się po żarzących się węglach ogniska, na wyspach Fidżi chodzi się po rozpalonych kamieniach, a na Hawajach kahuni chodzą po ledwo zakrzepłej, gorącej lawie. Wszyscy ludzie, którzy zostaną odpowiednio poinstruowani i postępują zgodnie z tymi instrukcjami mogą boso przejść przez żarzące się węgle. Temperatura czerwonego żaru wynosi 600-700 stopni Celsjusza. Zdolność do chodzenia po żarze jest najprawdopodobniej atawistyczną zdolnością odziedziczoną po przodkach. Dzięki niej praludzie żyjący w afrykańskiej sawannie wchodzili na rozpalone zgliszcza, aby żywić się naturalną pieczenią z padłych podczas pożarów zwierząt..