piątek, 20 marca 2015

Stworzony dla nas...


Latem, ubieglego roku bylam tu po raz pierwszy. Pamietam ten ranek. Siapilo monotonnie, ziemia nabrzmiala deszczem oddychala ciezko, a ja panicznie balam się, ze podeszwa sandala rozdyzdam jednego z tysiecy limasow lazacych po wybrukowanej kocimi lbami sciezce. Z niezrozumialych powodow brazowe slimaki bez domkow na grzebicie wywoluja we mnie ataki paniki.
Szczuple palce Isabelle kreslily w powietrzu migotliwe znaki. Szumialo spadajaca z gory kaskada, bulgotalo i spiewnie zawodzilo. I bylabym już wtedy wiedziala ze lubie to miejsce, ale nie moglam się skupic, bo wokół lazily te cholerne, gole robaki!

Dom stoi przy glownej drodze. Tyle, ze z ulicy jest niemal niewidoczny. Trzeba wiedziec gdzie spojrzec aby mrugnal radosnie bialymi okiennicami. Nie to co dom luksemburczyka z naprzeciwka – jak na dloni. Kuknac mu na salony można z prawej i lewej, a nawet od podworka, bo wybudowal się po wewnetrznej na luku glownej drogi. Czasem mam ochote go zapytac czy nie boi się ze jakiś nadmiernie rozpedzony wjedzie mu o poranku do sypialni. Tyle, ze okazji do rozmow brakuje. Luksemburczyk ludzi i rozmow unika. O swicie otwiera rolety zamczyska i znika. O zmroku wslizguje czarne „odi” w czelusci garazu i wszystkie okna zamykaja szczelnie swoje powieki. Kiedys zanioslam mu paczki, które kurier z ulga cisnal na rece mojego drwala, argumentujac przekonywujaco: Sympatyczni z was ludzie, oddacie mu,co? Dobrze będzie? Ze trzy godziny ukladalam przemowe, dreptajac nerowowo na rozstaju drog, zeby nie przegapic powrotu luksemburczyka. Czesc, jestem twoja nowa sasiadka. Mam dla ciebie paczki, kurier zostawil... - prawie dygnelam przed nim w progu. Aaaa...dzieki..- po czym zamknal mi zamkowe wrota przed nosem. I po prezentacji.

Tego dnia, latem, wrocilam w to miejsce z Mirem i sarenka. Padanie ustalo. Czarno - biala Isabelle machnela na pozegnanie smukla dlonia, zeby dodac odwagi: Jest stworzony właśnie dla was...W ogrodzie za domem wznoszacym się ku gorze niczym widownia w amfiteatrze zachodzace slonce tkalo pachtwork z oranzy i polcieni. Kamienny mur chronil przed najezdzcami. Z nosami przyklejonymi do wielkich okien ze szprosami starej stolarni dlugo wdychalismy zywiczny zapach. Potem drwal usiadl na schodach przed atelier, westchnal zrezygnowany i zrobil krotkie resume : Strasznie dużo roboty. Machnal jeszcze dla porzadku ze dwa razy wahadlem na sfatygowanym sznurku. Nawet zaczelam protestowac, przecie nic na sile, nic nie musimy... Za pozno – ucial. Dom nas już znalazl.

Teraz nasi goscie patrzac na dwie 19 utkane z metalu w rzezbionych drzwiach wejsciowych usmiechaja się z podziwem, jaki to my mamy piekny stary, stuletni dom z kamienia. Sekret znamy tylko my. Wyjawil go Emil, ojciec Isabelle, rzucajac na stol przy okazji wspolnej herbatki, fotokopie przecudnej urody lokalnych map z czasow napoleonskich. O! Voila! Oto wasz dom wyrysowany i wszystkie parcele – wskazal, pukajac radosnie palcem w pozolkly papier...

No i voila.

2 komentarze:

  1. Nowy dom...nowa opowieść :) Pięknie znów cię czytać. Mam nadzieję, że cdn :)Buziaki p.s. przesyłam najlepszości świąteczno-pisankowe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Joanno - to na pewno piękny dom. Twój dom. Jak się cieszę, że znowu napisałaś ;-)

    OdpowiedzUsuń