środa, 27 października 2010

dzióbki i uprzęże

Niuńka przeszła od razu do rzeczy. Wlewając w telefoniczną słuchawkę potok słów, ominęła zręcznie temat wtorkowej operacji i skupiła się na starszym, zaręczonym właśnie dziecku. Mówię ci Joaśka, co to jest za miłość! Jakie emocje! Szał ciał i uprzęży! – opisywała ze szczegółami, jak przyszły zięć rąk od niuńkowej córki oderwać nie może, jak młodzi z dzióbków sobie wydziobują, w oczy patrzą i na całowanie im się po kątach zbiera. Dałby Bóg przeżyć taką miłość! Przecież my nawet nie pamiętamy, co się wtedy czuje! Po ćwierć wieku małżeńskich zdarzeń i zderzeń mało kto, Niuńka, pamięta – mało kto! Trzeba by się więcej postarać…

Obraziłam się na moje szczęście w sobotę. Kolejną, którą spędzałyśmy we dwie z sarenką – same. Od pół roku nasze soboty wcale nie różnią się od piątku czy poniedziałku. Chłop bierze pod pachę drugie śniadanie i bladym świtem jedzie do pracy. Nie musi. Raczej – nie potrafi odmówić. Bo proszą znajomi, bo rodzina, bo stary klient, a ostatnio kolega po fachu… A w niedziele – patrzę jak ucieka z niego życie i przez te kilka godzin odpoczynku próbuje się zregenerować do nowej pracy. I gdzie tu czas na amory i inne uniesienia. Na dzióbki i uprzęże. Szlag!

Obrażanie nosiłam demonstracyjnie jeszcze w niedzielę, z trudem, bo wysiadło mi prawe kolano i wszelkie zginania akcentowały soczyste psiekrwie, mruczane pod nosem. Dzieliła nas nawet wąska kanapa, na której siedzieliśmy rozdzieleni pasem szerokości lotniska Okęcie. Sarenka zdezorientowana, zaglądała w oczy i mamie i tacie, aż nie radząc sobie z napięciem, palnęła mnie z dezaprobatą po dłoni. Mamusia z tatusiem pokażą ci kocie jak w łapki grają…- wyciągnęłam w odpowiedzi pulchne kończyny w mężowskim kierunku. Chłopu pod powiekami błysło i zgasło, a zaraz potem trzepnął mnie po wierzchu z ochotą. Raz, drugi…Za trzecim nie trafił, to oddałam. Sarenka zaparta łokciami o stolik chichotała radośnie. Okęcie między nami stało się miedzą ledwie, ślimaczym śladem na kapuścianym liściu, znikło wreszcie zepchnięte dyskretnie z kanapy. Z naszych zaplecionych palców strzelały słupy energii, a ja przypomniałam sobie chwilę kiedy pierwszy raz mój mężczyzna dotknął miłośnie mojej dłoni…

Nie Niuńka – tego się nie zapomina. Jeśli tylko człowiekowi się przydarzy – to trwa. Przywalone motłochem codziennych zdarzeń, człowieczym egotyzmem – czeka. Trzeba się tylko odrobinę postarać…

3 komentarze:

  1. oj Joanno... i tego starania się życzmy sobie nawzajem do końca życia.... ze mnie właśnie tak ucieka ostatnio życie... każdy dzień jest taki sam... dobrze, że j. potrzebuje wtulenia - sam z siebie, nad ranem. Bo chyba bym padła całkiem. A tak.... niczym w Twojej grze w łapki - zaczynam od nowa żyć:) Utula Twoja trójkę serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Joasiu! Obrażać na chłopa, że pracuje?!!! Koniec świata! Nawet jeśli robisz to z troski o niego. Co innego gdyby robił coś złego. Sama wiesz, że nie zawsze można odmówić, że lepiej jak jest robota niż jak jej brak. Przy takich fochach to może być nie tylko Okęcie (takie do ogarnięcia wzrokiem), ale kontynent. A to już znacznie gorzej. Nawet na tym najmniejszym końca z początku nie widać.

    OdpowiedzUsuń