Mój ojciec sadził drzewa bez opamiętania. I koncepcji. Jak na złość wszystkie mu pięknie wyrosły. Nawet modrzew, któremu 40 lat temu złamałam czubek dobił do 50 metrów. Cała reszta drzewostanu prezentuje się równie okazale, zacieniając dom i ograniczając kompletnie dopływ światła do poszczególnych pomieszczeń. O zawilgoconych ścianach nie wspomnę. Zawezwana na pomoc ekipa pilarzy stała przez chwilę w osłupieniu. Tego srebrnego nie ruszę! Mowy nie ma! Toż to grzech śmiertelny takie drzewo pokaleczyć…- żołądkował się kierownik zadzierając głowę w górę. Niebieski świerk górował nad całą okolicą. Zaplątane w gałęziach przewody elektryczne były niemal niewidoczne. Po dyskusjach i negocjacjach udało się przy pomocy specjalistycznego sprzętu podgolić zaledwie 4 sztuki. Resztą zajęło się moje szczęście. 32 sztuki osmiometrowych żywotników zyskało zupełnie nowy wymiar.
Uharowaliśmy się na tym wypoczynku po pachy. Porządkowanie objęło również strych i inne zakamarki. Sarenka znalazła wielki drewniany abak – liczydło, a moje szczęście przedwojenne monety. Wielki plastikowy wór pełen nicianych pasemek i starych koronek wywlekałam na powietrze drżącymi rękami. Babciny skarb. Nieprzebrane bogactwo kolorów i odcieni jedwabi, mulin i kordonków zbieranych latami przez babcię artystkę i hafciarkę. Zwożonych z całej Europy, przysyłanych w paczkach zza wielkiej wody. Nawet nie pytałam o pozwolenie. To oczywiste, że są twoje…- pokiwała głową mama.
Zapalając światełko na grobie babci Marysi podziękowałam za mój prezent. Będzie jak znalazł do całej kolekcji patchworkowi-aplikowanych tkanin. Za to moje szczęście przewalając po samochodzie wielgachny koronkowo-niciany wór, syczało jak żmija o pchłach-mordercach, wszach i innych pluskwach…
babcine skarby sa najdroższą pamiatką. ja część swoich musiałam wyrzucic, zmurszały, skruszyły sie stare pergaminy z gotycką kaligrafia, wiersze pisane łaciną i włoskim na zgrzebłych arkuszach, zdobione ornamentami złotego tuszu. Cuda to były, ale czas je porwał doszczętnie. Zostały tkaniny, obrusy haftowane w kwiaty, szydełkowe obrusy i serwetki, róze malowane na jedwabiu, małe cudeńka...
OdpowiedzUsuńChyba wiem co czułaś wyciągając te cuda z poddasza:)
moja babcia też miała artystyczna duszę, pisała wiersze, wyszywała, robiła cudne pisanki...zostały tylko wspomnienia przekazywane ustnie, babcia szybko zmarła, a jej skarby strawił pożar...Takie pamiątki mają zaczarowany wymiar...
OdpowiedzUsuńA ja myśłałam, że pojechaliście oglądać nowe siedlisko. A to była wizyta u mamy.
OdpowiedzUsuńMimo Waszego uharowania czytam, że to był piękny wyjazd. Nie myślę o babcinych skarbach - te są oczywistą radością i ciepłem mimo mijającego czasu.
Nie znałam swoich dziadków. Ostatnia babcia zmarła jak miałam 2 lata i zawsze zazdrościłam koleżankom posiadania takowych. Dopiero dziś, gdy sama jestem babcią, w pełni rozumiem co straciłam. Tak bezwarunkowo, bez stresów związanych z wychowywaniem, martwieniem się o przyszłość, pełną akceptacją, może kochać tylko babcia. Dobrze, że masz co wspominać....
OdpowiedzUsuńPatchwork powiadasz.... nawet nie wiesz ile razy o nim myślę.... czy powstaje, dokąd doszłaś? Miałam inne plany wakacyjne marzyłam o szyciu... może jeszcze zdążę - choć trochę:)) Utulam:)
OdpowiedzUsuńBawi mnie gdy w kobiece oczarowanie wkracza brutalnie męski rozsądek hehe buziaki
OdpowiedzUsuń