wtorek, 30 listopada 2010

gorsze jak zaraza

Obiecałam mamie, że zadzwonię do Niuńki i dowiem się wreszcie, czy dzieje się coś w sprawie kanalizacji, która zanim jeszcze powstała, zdążyła skłócić permanentnie pół kieleckiej wsi, że prawie kłonice latały… Obiecałam małemu dziecku wyprawę na bajkowe poranki do kina. Dużemu – wagon ruskich pierogów. Szczęściu – randkę. Teteni… Sołtysowej… Pani Danusi, co przychodzi na karciane rozkłady szukać pocieszenia… Obiecałam!

Tyle, że od kiedy w domu na Wzgórzu trwa szmaciane szaleństwo – jestem nieobecna ani duchem, ani ciałem. Domownicy lecą na kanapkach z białym serem – nawet śmierdzącej rzepy w charakterze wsadu utrzeć nie mam kiedy! Na podłogach i meblach przewalają się kawałki materiałów i nitek. Zarastamy brudem od piwnicy po dach! Chociaż nie – pralka chodzi na okrągło, pierze i płucze to co uda mi się ustrzelić w second handach! Nocami zamiast szaleć w objęciach ślubnego chłopa, modlę się do mojej nowej maszyny do szycia – janome model 525. Gorsze to jak zaraza. Jak alkoholizm!

To co na moim starym łuczniku było nie do przeskoczenia, tu biorę z marszu i z przytupem:)

Teraz będę się puszyć jak pawica! Najpierw tkanina na ścianę w energetycznym, barwnym zestawieniu. „Prawie” …jak z gabinetu ezoterycznego – moje szczęście komentuje pseudo patchwork SŁONECZNY.
Potem pierwsza z szeregu tildowych zabawek – królik Mietek.








Niebieska łąka jeszcze w proszku. Ważki w częściowym proszku. I kolejne tildy jeszcze kompletnie łyse – nie będę ludzi straszyć. W końcu my też z lokówkami na głowie do ludzi nie latamy.




Postanowiłam, że w tym roku prezenty na gwiazdkę dla całej rodziny uszyje, wymodzę osobiście – temi rencami…;) Ja przyjęłabym z wdzięcznością wagon kolejowy z kuponami tkanin, koronek, nici, guziczków, lamówek, ozdobników, pierdutek !!! Niedobrze… Gorsze to jak zaraza.

Będę informować na bieżąco…

środa, 10 listopada 2010

Gorączka sobotniej nocy...

Idą dwa koty przez pustynię i jeden z nich mówi do drugiego - Nie ogarniam tej kuwety…
O kotach napisała mi dzisiaj Iwona. Śmiałam się w kułak nad klawiaturą, usiłując nie pamiętać, że mały łaciaty pomiot od buzkowej nasrał dopiero co w moje ulubione tenisówki! Wina moja – bo zostawiłam obok ławki, przed domem, ale żeby od razu kuwetę z obuwia robić, bez dania racji??? Duże dziecko na chichoty uszy zatkało i uciekło, a raczej oddaliło się posuwistym polonezem. Od operacji nie minął tydzień, więc szwy na moim synu trzeszczą jeszcze przy lada poruszeniu. Ledwie chodzi, ledwie siedzi, nie kicha, nie kaszle, za to palec wskazujący do poruszania komputerową myszką w znakomitej formie! Jak zawsze. Na widok mojej miny protestuje: Przestań! Przestań! Zabraniam Ci mnie rozśmieszać! W zapomnienie odeszły strach, ból, łzy i cierpienie. Za dwa lata lekarze usuną metalową obejmę, którą umieścili w jego klatce piersiowej i znów będzie chłopak jak malowanie. Może tylko we mnie zostanie ślad po ostatnich wydarzeniach. Kolejna pieczątka wypalona na dnie duszy…

Ból naszego dziecka boli nas matki po stokroć bardziej...

Sarenka też jakby nieco lepsza. Gorączka w normalnych prawie rejestrach – 37.5. Zakres domowego bałaganu również. Znaczy dziecko chyba zdrowieje. W proteście przeciw porzuceniu, gdy latałam dzień w dzień do szpitala pielęgnować rodzinną konkurencję, zapadło na tajemniczą gorączkową infekcję. Doktor Marek z izby przyjęć na pogotowiu przyjął nas w gorącą sobotnią noc jak starych znajomych. Ozdobił książeczkę nowym wpisem, obok wylewnych uwag sprzed miesiąca i wręczając plik recept zapewnił: Dzieci zazwyczaj chorują w weekend! Poradzicie sobie! Omal nie zemdlałam uiszczając przy aptecznym okienku - 147 zł! Przez 4 dni dziewczynka jadła głownie panadol i nie wypuszczała termometru z buźki. Gorączka na dobre spadła (mam nadzieję!), gdy w drzwiach stanął jęczący przy każdym kroku braciszek. To się nazywa solidarność.

Oglądają razem „epoki lodowcowe” albo się kłócą A mnie w końcu udało się odespać stres, zmęczenie ostatniego tygodnia i wrócić do moich pajęczyn ze Wzgórza. Tetenia, która pojawiała się od czasu do czasu na scenie wydarzeń, pełniąc dyżury przy wnusi, wyszukała dziś okaz zastawiony chyba na wieloryba! I na tymże odkryciu skończyła się jej wizyta, gdyż małe dziecko wręczyło babie buty szczebiocąc słodko: Pa baba, paaaa!!! Ić dziadzia!

Ponieważ zupełnie nie ogarniam tej kuwety…oświadczam, że jutro mam zamiar złapać za pędzel i stworzyć zupełnie nowy wymiar ścian.