W kuchni śmierdzą cammeberty. Wystarczy pomachać drzwiami lodówki, a nowa fala smrodu natychmiast unosi się pod sufitem. Macham i macham, z nadzieją, że nasze ulubione pożywienie rozmnoży się w cudowny sposób. Mało, że się nie rozmnaża to jeszcze za każdym machnięciem go ubywa! Za to cholesterol w moich tętnicach ma się pewnie w najlepsze! Śmierdzący ser przywieźli francuscy goście. Uśmiechając się radośnie - Bon appetit! – uroczyście wręczyli drewniane pudełeczko z cuchnącą zawartością. Przyjęliśmy z wdzięcznością. I leży. I pięknie cuchnie. Tyle, że chyba od tego cuchnięcia jest go coraz mniej!
I byłoby po sprawie, gdyby moje szczęście nie poleciało na wyprzedaż iglaków do marketu. Iglaki okazałe i kompletnie nie wysuszone, w przyjaznej cenie. Chłop popruł po te sadzonki busem i załapał się na ostatnie paręnaście sztuk. Rozżalony, że tylko tyle, ruszył z koszem między półki. Zmysł węchu zaprowadził go do witryny z…serami. I trafu trzeba, że wśród dziurawej rozpusty wypatrzył owe pudełka z naszym cammembertem! Nie musimy już po pleśniaka do Francji jechać! – prezentował wieczorem drewniane opakowania z serem. …Leży na półce w naszym markecie! Taki sam!
Prawie.
Na naszym niebie prawdziwe gęgawisko. Dzikie gęsi przelatują przez Wzgórze tranzytem, z dziesiątek małych kluczy tworząc większe i większe, łącząc się w podniebnym tańcu, wirując. Hałas i pozdrawianie takie, że człowiek własnych myśli nie słyszy. Zaciągając się ostrym jak brzytwa powietrzem, podglądamy przyrodnicze cuda obydwie z sarenką. Ciągle jeszcze interesująco blade i zblazowane - po dwutygodniowym chorowaniu!
Koniec świata! Do czego nas ta globalizacja zaprowadziła? To co będziemy przywozić z zagranicznych francuskich wojaży?!
OdpowiedzUsuńJuż miałam zacząć czytać, bo pojawiły się dwa (!) twoje wpisy, ale poszłam najpierw do kuchni zrobić wielki kubeł herbaty.
OdpowiedzUsuńU mnie było podobnie z belgijskimi czekoladkami. I po zupełnej nieobecności niby coraz liczniej pojawiają się już u nas, ale muszę przyznać, że nigdy te naprawdę wyjątkowe. Nadal przywożę te ręcznie robione, sztuka po sztuce z troską owinięte w kolorową bibułkę.
Pozdrawiam serdecznie,
DeeDee
to może dobrze, że w moim markecie nie ma jeszcze TAKIEJ SAMEJ fety, jak kupowałam w Grecji.... przynajmniej widzę sens przywożenia sobie tamtych niepodrabialnych smaków
OdpowiedzUsuń