poniedziałek, 18 października 2010

Kiedy sprawy nie idą jak iść powinny...

Tetenię bladym świtem obudziła ekipa wodociągowa. Dzwonili do bramy domagając się przejazdu dla swoich maszyn. Ponieważ Tetenia zazwyczaj nie wstaje przed jedenastą,  trwało trochę, zanim zrozumiała czego tak natarczywie domagają się panowie. Zagarniając poły szlafroczka, podrobiła po klucz od bramy, który bóg jeden wiedzieć gdzie był i kto go ostatni dotykał. Psiekrwie i różne inne cholery, dostały się po części małżonkowi, jak i jego pupilowi, który usłyszawszy kotłujące się przy furtce towarzystwo sapał jak parowóz przy drzwiach, przebierając pazurami.
Zanim ekipa rozpoczęła pracę, Tetenia aresztowała psa, zamykając go na wydzielonej części ogrodu. Cisza na podwórzu zaniepokoiła ją dopiero na 32 stronie kobiecego pisma. Wyjrzała kuchennym oknem.
Maszyny stały. Panów nie było. To znaczy byli, ale pochowani. Dwóch siedziało upchniętych w kabinie mini koparki, trzeci, zamknął się w warzywniku Teteni. Na środku podwórza leżał i ział labrador, czerwonozłoty i spasiony niczym gigantyczna parówka. Oderwana od metalowych przęseł siatka leżała na ziemi, przykrywając wielgachny podkop wydarty w ziemi…
Pani! – wrzasnął chłop z warzywnych zagonków – to jakiś diabeł jest! Jak poooszedł, to ta siatka tylko fruwała! Zadem ją wyrwał! Ledwieśmy zdążyli uciec!
Tetenia najpierw stłukła psi tyłek  laczuszkiem na koreczku, potem znalazła winnego. Mówiłam ci, żebyś mu na noc żreć nie dawał! – potrząsając gniewnie lokami, ryknęła w kierunku teścia skrabiącego się po kuchennych schodach. Zaskoczony atakiem starszy pan, przez chwilę oceniał swoje szanse, po czym honorowo gwizdnął na psa i obaj wycofali się z placu boju, chlastając wejściowymi drzwiami.
Panowie ziemnych hałd nie narobili, bo koparka specjalnym „kretem” kopała pod ziemią. Grzecznie się pożegnali, informując że wodę puszczą…za miesiąc!!! Pożegnała ich nowa porcja psiekrwi, tym razem w wykonaniu reszty domowników!

Kiedy sprawy nie idą jak iść powinny, nie ratuje ani święty spokój ani różne inne dystanse. Musi się wyszumieć, wygotować. Nie inaczej:0 To były piekielnie trudne dni. Najpierw rzeczowy i sympatyczny pan doktor zaznaczył – ma pani chorobę wieńcową! A, zaraz potem, pędziliśmy z moim szczęściem przez mroźną noc na szpitalną izbę przyjęć. Nieprzytomna z gorączki sarenka leciała przez ręce walcząc o oddech. Ma zapalenie krtani, trzeba jej szybko podać środki rozkurczowe…! – dysponował dyżurujący pediatra.
W tym wodociągowym szaleństwie jest metoda. Najbardziej brakuje mi teraz radości. I uśmiechu:)

8 komentarzy:

  1. Duzo zdrowka dla Sarenki i spokoju dla Ciebie i meza zycze, chore dziecko to zawsze klopot a do tego krtan to jeszcze gorzej. Sciskam mocno:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Joasiu, w zyciu zdarzają się dni pochmurne. I czasami naprawdę z trudem je przeżywamy. Ale zdarzają się też niedziele. I te zawsze mijają zbyt szybko. Życzę Ci dużo wiary w lepsze jutro i dużo zdrowia dla Ciebie i Sarenki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Joanno! Igor tez ma zapalenie krtani, juz od tygodnia pieje jak kogut. Noce sa najgorsze.
    Nam lekarka poleciła, by w razie nagłego ataku duszności, ubrać dziecko tak jak na dwór i wystawić za okno. Zimne powietrze, nie wiem czy obkurcza, czy rozkurcza krtan, w kazdym bądź razie działa. Pomaga tez podobno parujaca woda (dziecko do wanny i lać wodę z prysznica) a na noc mokre ręczniki na kaloryfery albo inne metody nawilżania powietrza, żeby nie panowała duchota. Może i usłyszałaś juz te porady, ale nie zaszkodzi przypomnieć.

    Ja byłam sparalizowana pierwszym atakiem kaszlu, bo Igor męczył sie rozpaczliwie. Nigdy, podczas nielicznych chorób, nie cierpiał tak, jak przez tego wstretnego wirusa. W niedziele myślelismy, że zwalczył świństwo, a w ten poniedziałek wróciło i szarpie małe, biedne strunki znowu:(
    Koszmar, wiem co przeżywacie.

    Zdrowia życzę, wam i nam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Po pierwsze : zdrówka Wam życzę wszystkim (powiedziała ta co aktualnie na zwolnieniu), nawet najgorsze zapalenie w końcu minie Joasiu, ale my już takie jesteśmy, że martwimy się dużo. Po drugie i kolejne: co do radości i uśmiechu, hmmm może przyjdzie jak spadnie śnieg i będzie jaśniej, bo teraz wielu osobom dokucza smutek. U mnie np. niby złota jesień, ale słońca brak. Bardzo pozdrawiam z uśmiechem rzecz jasna.P.S labradora laczkiem???

    OdpowiedzUsuń
  5. no to przesyłam, cała armie :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) :o) a do tego calusy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Szybkiego ozdrowienia Sarence, a Tobie spokoju i uśmiechu.
    Moi lubili liczyć baranki nasenne.. http://flash.hoomor.pl/go2sleep.swf
    (tego palanta w rogu trzeba kliknąć, to się schowa w diabły).
    Jeszcze mi się tu gotuje w okolicy. Jak się przewali i złapię oddech, to się wyspowiadam, albo co.
    Buzie odmisiowe.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moża ja też powinnam się po prostu wykrzyczeć i wyładować? Tylko na kogo, na żółwie?? Trochę ich szkoda, są bardzo grzeczne...

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakieś takie jesienno-smutnawe te Twoje ostatnie wpisy. Sarenka pewnie już zdrowa, a z chorobą wieńcową...no cóż, trzeba nauczyć się koegzystować dbając o siebie. Będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń