Latem, ubieglego
roku bylam tu po raz pierwszy. Pamietam ten ranek. Siapilo
monotonnie, ziemia nabrzmiala deszczem oddychala ciezko, a ja
panicznie balam się, ze podeszwa sandala rozdyzdam jednego z tysiecy
limasow lazacych po wybrukowanej kocimi lbami sciezce. Z
niezrozumialych powodow brazowe slimaki bez domkow na grzebicie
wywoluja we mnie ataki paniki.
Szczuple palce
Isabelle kreslily w powietrzu migotliwe znaki. Szumialo spadajaca z
gory kaskada, bulgotalo i spiewnie zawodzilo. I bylabym już wtedy
wiedziala ze lubie to miejsce, ale nie moglam się skupic, bo wokół
lazily te cholerne, gole robaki!
Dom stoi przy
glownej drodze. Tyle, ze z ulicy jest niemal niewidoczny. Trzeba
wiedziec gdzie spojrzec aby mrugnal radosnie bialymi okiennicami. Nie
to co dom luksemburczyka z naprzeciwka – jak na dloni. Kuknac mu na
salony można z prawej i lewej, a nawet od podworka, bo wybudowal się
po wewnetrznej na luku glownej drogi. Czasem mam ochote go zapytac
czy nie boi się ze jakiś nadmiernie rozpedzony wjedzie mu o poranku
do sypialni. Tyle, ze okazji do rozmow brakuje. Luksemburczyk ludzi i
rozmow unika. O swicie otwiera rolety zamczyska i znika. O zmroku
wslizguje czarne „odi” w czelusci garazu i wszystkie okna
zamykaja szczelnie swoje powieki. Kiedys zanioslam mu paczki, które
kurier z ulga cisnal na rece mojego drwala, argumentujac
przekonywujaco: Sympatyczni z was ludzie, oddacie mu,co? Dobrze
będzie? Ze trzy godziny
ukladalam przemowe, dreptajac nerowowo na rozstaju drog, zeby nie
przegapic powrotu luksemburczyka. Czesc, jestem twoja nowa
sasiadka. Mam dla ciebie paczki, kurier zostawil... - prawie
dygnelam przed nim w progu. Aaaa...dzieki..-
po czym zamknal mi zamkowe
wrota przed nosem. I po
prezentacji.
Tego dnia, latem,
wrocilam w to miejsce z Mirem i sarenka. Padanie ustalo. Czarno -
biala Isabelle machnela na pozegnanie smukla dlonia, zeby dodac
odwagi: Jest stworzony właśnie dla was...W
ogrodzie za domem wznoszacym się ku gorze niczym widownia w
amfiteatrze zachodzace slonce tkalo pachtwork z oranzy i polcieni.
Kamienny mur chronil przed najezdzcami. Z nosami przyklejonymi do
wielkich okien ze szprosami starej stolarni dlugo wdychalismy
zywiczny zapach. Potem drwal usiadl na schodach przed atelier,
westchnal zrezygnowany i zrobil krotkie resume : Strasznie dużo
roboty. Machnal jeszcze dla
porzadku ze dwa razy wahadlem
na sfatygowanym sznurku. Nawet zaczelam protestowac, przecie nic na
sile, nic nie musimy... Za pozno – ucial.
Dom nas już znalazl.
Teraz nasi goscie
patrzac na dwie 19 utkane z metalu w rzezbionych drzwiach wejsciowych
usmiechaja się z podziwem, jaki to my mamy piekny stary, stuletni
dom z kamienia. Sekret znamy tylko my. Wyjawil go Emil, ojciec
Isabelle, rzucajac na stol przy okazji wspolnej herbatki, fotokopie
przecudnej urody lokalnych map z czasow napoleonskich. O! Voila!
Oto wasz dom wyrysowany i wszystkie parcele
– wskazal, pukajac radosnie palcem w pozolkly papier...
No i voila.
Nowy dom...nowa opowieść :) Pięknie znów cię czytać. Mam nadzieję, że cdn :)Buziaki p.s. przesyłam najlepszości świąteczno-pisankowe :)
OdpowiedzUsuńJoanno - to na pewno piękny dom. Twój dom. Jak się cieszę, że znowu napisałaś ;-)
OdpowiedzUsuń