Bon appétit
Pepi zapytał mnie wczoraj o
generała Jaruzelskiego. Czy to prawda, że generał rozwodzi się, gdyż
pojawiła się w życiu byłego prezydenta pielęgniarka, znacznie mlodsza niż jego małżonka? Mam nadzieję, że farmerowi z Doliny Mozeli nie przyjdą do głowy podobne brewerie. Choć w starym piecu diabeł pali, a
opiekunka dwa razy w tygodniu zagląda do jego madame! Pepi już za kilka tygodni, obchodzić będzie 90
urodziny. Nadal jest czynny zawodowo i nie pozwala starości - ani
synom farmerom - spychać się na margines
życia. Pragnie być użyteczny. Podejrzewam, że witalność zawdzięcza genom i
tutejszej diecie. Pepi w zasadzie je tylko to co wyprodukuje farma – no, może
oprócz ulubionej coli!
W naszej lodówce śmierdzi. W centymetrowej szparce uchylonych drzwi kłębi
się smród, od którego wierci w nosie. Dawno
przestało mi to przeszkadzać, bo niemal we wszystkich francuskich lodówkach
śmierdzi. Jednak przyjezdne i goszczące w naszym domu panie, rozpoczynają od
dyskretnych porządków w kuchni. Oczywiście, pod moja nieobecność. Potem na widok pierdząco śmierdzących
serów wpadają w zachwycenie. Miekkie
dojrzewające cammebert i recollet lubią
wszyscy, bez wyjątku. Nawet szwagier, który najchętniej woziłby je do domu
uwiązane na zderzaku, byleby mu sprofanowały limuzyny. Twardy, łagodny - tomme du pays smakuje bardzo dzieciom. Sarenka kroi go jak
pajdki chleba. Suche małe krążki o intensywnym smaku używam zamiast
parmezanu.
Wielbię absolutnie wszystko co
wyprodukuje malutka serowarnia Kathy i jej męża Rolanda. A jabłkowe, przecierane soki w szklanych butlach?! Mój Boże! Do fromagerie prowadzam na wycieczki
wszystkich naszych gości, każąc klękać i modlić się do tego cudownego jedzenia.
Tetenia złośliwi, że mnie kiedyś po tych serach cholesterol zabije. Może i
zabije, ale jakże smakowita to będzie śmierć!
Nie wiem dlaczego o fermie Pierrette mówi się
że jest kacza, skoro po łące na zboczu, niczym pierzaste obłoczki drobią stada
białych i siodłatych gęsi, perliczek, kur, indyczek. Kiedy po raz pierwszy zabiła i oskubała dla
mnie kurę, moje szczęście odmówiło zdecydowanie konsumpcji . …bo z wielkiej, tłustej kury może być tylko
tłusty rosół! On wychował się na
wsi, wie lepiej. On się brzydzi. Wytargałam ze schowka żeliwny rondel, zakupiony na brocancie. Wielki
i ciężki jak łódź podwodna. Kura na trzy
godziny w czarnym pontonie wylądowała w
piekarniku. Nieomal, bez żadnych
ingerencji pośrednich. Pożarliśmy ją we trojkę jak troglodyci – „ręcami” i na
jedno posiedzenie. Biję się w piersi, mięso
soczyście pachniało ziołami, a na wierzchu miało chrupiącą skórkę. Ideał. Gęba
w niebie. Stoiska mięsne w okolicznych marketach oraz sklepy rzeźnickie straciły tego dnia
klientkę. Domowe menu wzbogaciło się
jeszcze o woły i wieprzki z okolicznych farm. Cieniutkie mergez i suszone saucisses
. No i smalec gęsi do wszelkiego przysmażania.
Guy ukradl moje serce w upalne
popołudnie, gdy zaprosił mnie i sarenkę na
ławeczkę w cieniu kamiennej ściany. Potem przyniósł wafelki i włożył do każdego
rożka lody czekoladowe kręcone na mleku
od krów z jego farmy. Sarenka nie lubi czekoladowych –
zjadłam dwa. Nie pamiętam nawet, żebym jadła kiedykolwiek pyszniejsze. Przy kolejnej
wizycie i degustacji, Guy wręczył mi numer telefonu. Na wszelki wypadek, gdybym
miała zachcianki! W jego lodówkach, oprócz czekolady, wanilii, pistacji etc.
czają się również owocowe sorbety. Raz, Lalka, przyjaciółka, wpatrzona w farmera z gębą pełną mrożonych malin prosiła -
powiedz mu! przetłumacz, że jest
SMACZNY jak te jego sorbety! Nawet
nauczyła Guy polskiego powitania. Moje szczęście prosi mnie zawsze o podwójną
porcję malin i mlecznej wanilii. Do dzisiaj nie wie, że lodziarz z francuskiej
farmy jest najprzystojniejszym farmerem jakiego znam! Nawet w białym czepku na
głowie!
U znajomych wieśniaków (paysons) kupuję jeszcze jaja, fois gras, kozie
sery, miód, warzywa, wino. Przestałam
robić konfitury, Hana smaży je tak, że nawet w środku zimy pachną latem i słońcem.
Z portfela wyfruwa więcej niż podczas zakupów w dyskontach. Przyjemność i
zdrowie mają swoją cenę, lecz (prawie) organiczne jedzenie zachwyca świeżością,
jakością, smakiem. I to zachwycenie na szczęście nie przechodzi, pomimo żabich
udek i ślimaków! Czasem tylko szlag mnie trafia, że Europa może, a płynąca
mlekiem i miodem nadwiślańska kraina nie potrafi otworzyć rynku malutkich,
lokalnych producentów. Nie potrafi znaleźć odpowiednich uregulowań prawnych,
ani urealnić oczekiwań pań z sanepidu. Szkoda.
Bon appétit.
Twoje spotkania z ludźmi smaków, są jak sceny z filmów. Widzę ławeczkę w cieniu kamiennej ściany, widzę pierzaste obłoczki na zboczu, prawie widzę Ciebie. Wydaje mi się, że masz długie włosy, ale może tylko w tym filmie.
OdpowiedzUsuńTak pisze szczęśliwa kobieta.
A polscy lokalni producenci? No cóż ... Część z nich nie wychyla głowy z szarej strefy, część tonie w kredytach, żeby spełnić unijne warunki udoju i wyrobu sera.
Już sam fakt wytwarzania sera z surowego mleka, jest problemem. Ale nic to.
Pozdrawiam Cię serdecznie i idę sobie ukroić plaster ostatniego zimowego koziego sera :)
Zgłodniałam. ;)
OdpowiedzUsuń