sobota, 26 grudnia 2020

Koniecznie!

 

Wydawalo mi sie ze przez miniony rok nie ruszylam z miejsca z moim projektem.


I owszem, pomysly byly.


Po 27 probie nagrania lajfa  na resosocio nadal ryczalam ze smiechu. Nie, to zdecydowanie, nie moja bajka. I nie wiem jak zrobic, zeby w jednym i tym samym czasie przebierac eleagnacko rekami zaplatajac jakis kawal sztuki, wypowiadac madrosci wycelowane prosto w oko kamery i usmiechac sie uroczo odgarniajac zalotnie kosmyk wlosow z czola !

Jak ogarniaja to influcerki?

Jedna doswiadczona persona twierdzi, ze ona cyzeluje tresci jakies dwa dni plus mejkapy plus outfity plus plenery. No, ja chcialam tak z marszu, w dwadziesicia minut. U mnie sie nie da, ale moze jak kto jest zwierze medialne to mu pojdzie z marszu. Nie poddam sie. Bede probowac.


Fotki z pieknym swiatlem, cudnie skadrowane okazaly sie nieosiagalne przy uzyciu aparatu w komorce. Nie wiedziec czemu trzeba ich trzepnac najmarniej setke zeby wybrac jedna z tzw. "dusza " Reszta albo przeswietlone albo obiekt wali sie na jedna strone, albo tonie w plocieniach. Jak zrobic zeby bylo i ladnie i swietliscie i przestrzenne i produkt w detalach pokazany ? Sekretu nie zglebilam, ale zmarnowalam sporo czasu na latanie za tlem, swiatlem i kadrem etc. Domownicy mnie wyklinali bo co rusz wydzieralam im z rak komorki, przekonana ze tylko moj aparat nie daje rady.

Poki co romas z resosocio nie wyszedl poza faze puszczania oka. Nie trace nadziei.


Stanelo na slowie pisanym. Generacja X jak znalazl.

Musialam chyba potrzebe medialnego flirtu wyartukulowac w kosmos, bo pewnego dnia zadzwonila Sylvie.

Sylvie od ogrodow. Latem kupila od mnie kilka rzeczy i zainstalowala w tych swoich zielonych przestrzeniach jako architekuture. Jeden obiekt podswietlilam i zyskal calkiem nowa funkcje, ogrodowej lampy. Instalacja wpadla w oko pewnej pani redaktor.

    - Dalam twoje namiary dziennikarce, odezwie sie zeby artykul zrobic ! Koniecznie !



Wyszlo troche krzywo, jak na tych nieszczesnych fotkach. Usilowalam pod stolem kopac po kostkach moje szczescie, bo zalaczylo mu sie gadane. Przy opowiesciach o tym jak chlop lokomotywe prowadzil, dalam se spokoj. Pani redaktor sluchala bowiem zawziecie i nic nie bylo jej w stanie zniechecic. W efekcie czytelnicy gazety mogli zaznajomic sie szczegolowo z losami kreatywnej emigranckiej pary. Pomyslalam, co mi szkodzi, czarne okulary na twarz i przechadzki tylko po zmroku. Ale o dziwo zadzialalo.


Przez caly grudzien do atelier zagladali ludzie, ktorzy za przewodnik mieli artykul w gazecie. Co sie nagadalam, napokazywalam, nachwalilam. A mowia ze slowo pisane ma sie nie za dobrze. Ze obrazek rule !


Tak wiec, poruszajac sie malymi kroczkami wydreptalismy sciezynke na obcej ziemi. Nie jest to ani wojewodzka ani szybkiego ruchu. Ale nasza wlasna. Dzika, wyboista i na swoj sposob urocza.


Nie calkiem zmarnowalam ten rok.




środa, 15 marca 2017

smierdzace dylematy



Czasem sie zastanawiam po co wywazac otwarte drzwi? 

Wszak lokalne menu serami stoi i to serami przedniej jakosci! 

Ale mamy tyle fantastycznej zabawy z tymi smierdzielami:)))

No wiec, siedzimy i wzdychamy, bo trzeba czasu. 

A pierwsze polsko-francuskie sery dojrzewaja w piwniczce...
























czwartek, 2 marca 2017

Wzielo i zdechlo!


A było tak fajnie... Ani w gore ani w dol, po prostu rowno jak po stole. Prawie pelna harmonia. Dzien prawie do dnia podobny smakowal codziennoscia. Zagladal kazdego ranka w okna sypialni bez falszywch obietnic. Buzia w ciup, male puf.. puf... i prosto między oczy: Bonjour! Czasem sny były tylko zbyt wydumane, jak na takie zwykle spanie. Pachnialo wypolerowanym woskiem na drewnianej podlodze. U was ten cire zawsze tak cudnie pachnie – zachwycala się czarnowlosna Isabelle, a ja czulam, ze to raczej francuskie, dziwaczne szambo dawno już nie wywozone. I trzeba w koncu zadzwonic po Michela, zeby przyciagnal traktorem beczke na fekalia. No życie.

Ogrod odwdzieczyl się milosnie - za kazda odwrocona skibe ziemi i wiadro wody z serca wylane - kochal nas oblednie. Raczyl pieszczotami jak namietny kochanek. Obiecywal, więc zakochani jak sztubaki wierzylismy w te opowiesci. Bo jak nie wierzyc kiedy, gora (a raczej tyci pagorek) zamiast myszy rodzi slonie (a raczej byki - coeur de boeuf:)!












Pszczoly były mniej laskawe. Przyszedl sezon ciezki, mokry, zimny. Rodziny uciekaly z uli uwieszajac się z uporem na wysokosci 5 metrow na naszej sosnie. Mir laczyl drabiny, klal, wspinal się jak alpinista, spadal, lowil co nie zdolalo uciec. Starzy mowia, ze nauka kosztuje i racje maja. Nie da się nauczyc pszczelarskiego fachu googlujac:) Kazdy sezon inny, nowy, pelen niespodzianek, do poprzedniego ni diabla nie podobny. Codzienna praca, ludzkie bledy albo ignorancja, to najlepszy uniwersytet. I miod za kazdym razem tez inny. Malo wiela, zesmy go w zeszlym roku wykrecili. Ledwie do swiat starczylo. Sporo w nim było smakow i zapachow mlecza i sasiedzkich jabloni z sadow. Ani sladu pozniejszej akacji czy lesnych jezyn. Miejscowi wykupili do ostatniego sloika. Obcy tez przychodzili, z polecenia, bo podobno la famille polonaise dobry miel produkuje.








Tesknota za tym co było, zaszyla się bog raczy wiedziec gdzie, bo na stare smieci zagladac się nie chcialo. Cale to patriotyczne gadanie nie smyralo nawet po grzbiecie. Dom skrzypial debowo, zeby go naprawiac i laty przybijac, więc roboty trzeba było pilnowac, zeby na gwozdzie i drewno starczalo. Patron laskawy, czapke przed slowianska fachowoscia zrzucil, konto regularnie zasilal. A smak tej pracy jakiś taki slodko-gorzki. Slodki bo tyle jej bylo wokół, ze wystarczy schylic się i podniesc i uszanowac. Gorzki, bo nie dla siebie, a dla ucieszenia innych.

I tylko miłość zostala po staremu. Tyle ze suknie oblekla lniana, plowa od noszenia i scienczala. Czasem otulala nas tym lnem jak jedwabiem najprawdziwszym, czasem drapala siermieznie, ale wiernie stala obok, na wyciagniecie reki.

A tak było fajnie...


Az wzielo i zdechlo.


wtorek, 10 listopada 2015

po sezonie

Przez krate w kuchennym oknie Mir wsypal wczoraj w moje dlonie garsc malin. Byly chlodne, troche kwasne, pachnialy tesknota za letnim sloncem. Calkiem niezle jak na listopadowe owoce... W ogrodzie znakomicie maja sie nadal truskawki, salata i caly warzywny garnitur. Myslalam, zeby jarzynki wykopac - jak przystalo - na zime, lecz dziadek Replinger radzi: Zostaw, marchew i pietruszka swietnie sie w ziemi przechowuja... Noooo, mam watpliwosci, ale raczyl mnie w styczniu i lutym olbrzymia marchwia ze swojego ogrodu, wiec musze uwierzyc staremu na slowo. W koncu to nasz autorytet w sprawach warzywniaka.

Pogoda do reszty zwariowala. W poludnie slupek termometru przekracza 20 stopni, nocami nie opada ponizej 10. Pszczoly klebia sie przed ulami, jakby zabieraly sie do pierwszych oblotow. A powinny o tej porze zbic sie w klab i zimowac. Mir nie wytrzymal, zajrzal do kilku uli... Krolowe w najlepsze trzaskaja jajami po ramkach. Niedobrze. Nasze dziewczynki beda potrzebowaly wiecej pokarmu, zeby ogrzac ten czerw. Moze nie wystarczy im zapasow. Chlop nerwowo kreci wasa, ogladajac internetowe meteo, na ktorym od tygodni niewiele sie zmienia. Malo deszczu, slonce, cieplo, cieplo, wciaz cieplo. Znow jak mantre uslysze pare razy na dzien... nie bedzie miodu w przyszlym roku...!





To byl dobry sezon. I dobry miod. Ten pierwszy miel de printemps, delikatny i slodki, niemal w calosci skremowalismy, wiec ma konsystencje nutelli. Smaruje sie lekko na chrupiacej bagietce i uwielbiaja go dzieci. Baza sa miedzy innymi kwiaty wierzby, owocowych drzew, rzepaku, koniczyny i mniszka. Potem pojawil sie miod akacjowy, choc akacji w naszej okolicy ze swieca szukac. Miejscowi rolnicy wycieli co sie da na slupki do ogrodzen wokol pastwisk. Robiniowe drzewo dobre, twarde, prochno sie go nie ima. Wiec trzeba sie z ulami nalatac, zeby pszczoly zebraly co swoje. Trudno tez dziewczynki namowic, zeby tylko na koszyczki akacji lataly. Znosza co znajda i mieszanka wychodzi. Adrien wywiozl w tym roku ule nad niemiecka granice, w zagajnik robinii schowal. Pierwszy raz jadlam taki miod, przezroczysty jak woda, o lekko zielonkawej poswiacie, wlasciwie ani slodki ani aromatyczny. Prawdziwa stuprocentowa akacja. Tyle, ze zaden klient by jej nie kupil:)





Potem zakwitly jezyny i zbieralismy ostatni miod tego lata - miel de foret. Baza sa krzaki jezyn i spadz na liściach  dębow, bukow, wiązow, klonow. Miod ciezki, lekko kwasny, o aromacie suchych lisci. Caramel !!! - wykrzyknal dziadek Replinger, kiedy przynioslam mu pierwszy sloik skremowanego lesnego miodu. Jesienia przytargalismy stary bufet Henriette i ulozylam nasza kolekcje. Mir przykrecil tabliczke przed domem. I rozdzwonil sie na dobre brzeczyk przy starych drzwiach famille Jacques: Vous avez du miel? 






piątek, 26 czerwca 2015

jezyk serca

Kiedy jedyny we wsi Polak zwolywal pod wieczor kury do kurnika, wszystkie tubylcze dziecka wisialy na plocie, towarzyszac mu choralnie... ciiiip!!...ciiiip!!...ciip!!..ciiip!!...Michel do dzis z luboscia powtarza owe "cip,cip", choc prawie pol wieku przelecialo. U potomkow kurzego hodowcy slowa polskiego juz nie uswiadczy, a kury? Chyba ze w lodowce, w hipermarkecie. W odwecie za cip cip, smiejemy sie z Michela, ktory do drobiu zwraca sie per bi..bi...bi!!!  Matko jedyna! Zreszta co z niego za paysan na hektarach, co marchewki w carrefour kupuje!



Nasze trzy czerwone cipulcie przyjechaly w kartonach tydzien temu. Pol dnia lypaly podejrzeliwie na wyrosnieta salate, co im moje szczescie na deser podsunelo pod dziob. Jak wreszcie zajarzyly o co chodzi z tym zielonym, rozszarpaly habuzia w strzepy. Potem zaczely strzelac jajami:) Czasem musimy ciagnac losy, kto leci do kurnika po nowa dostawe, bo kazdy chce zrobic ustami to slodkie ciiip.. ciiiip... ciiiip! 

Moje kurcze opierzone coraz sliczniej. Coraz madrzej. I wciaz reaguje: i na cip cip i na bibi:) Chodz w jej glowce juz mieszaja sie slowa i czasem brak cierpliwosci by znalezc wlasciwe nazywanie rzeczy, spraw i emocji. Bardzo bym chciala zachowac te rownowage. Bysmy zawsze mogly dogadac sie w naszym wspolnym jezyku. 

Jakikolwiek by on nie byl...





  PS.

Czasem dobrze czerpac z doswiadczen innych ludzi:) Gege, ukochana Michela ma problem z hashimoto. Poniewaz i moja tarczyca zgasla czas jakis temu, chyba bezpowrotnie, pytam jej: Jak sobie radzisz ze zmeczeniem, ktore jest jednym z objawow tej choroby? Francuzka popatrzyla na mnie ze zdziwieniem: Znakomicie. Kiedy tylko mam potrzebe i ochote...odpoczywam... Takie to proste.

Odpoczywam Madziu Spokostanko przy twojej ksiazce. Opowiadasz jezykiem serca, ktory jest mi bardzo bliski. Dziekuje. 




niedziela, 21 czerwca 2015

Sacha






Wreszcie pada. Limasy  zaatakowaly nasze grzadki z warzywami. Bez powodzenia, padalce okazaly sie szybsze. Upasly sie chyba na tych slimakach, bo  porosly niczym anakondy. Siedza pozwijane w winoroslach pod kamiennym murem. Nie sycza i nie robia halasu, to omijamy sie szerokim lukiem. Nie zjem w tym roku pewnie ani rodzynki... Na padalce poluja z upodobaniem koty. Dla zabawy. Padne trupem, jesli znajde jeszcze jeden urwany, jaszczurczy ogon!

 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Duchy


Bylo jak powiedzial Mir. Dom nas znalazl. I uwodzil. Snul pajeczyne rozlicznych westchnien i wspominek. Wszystko w nim oddychalo i skrzypialo. Pachnialo cedrem w stuletnich szafach ze skrytkami w podlodze. Pielo się ku gorze kretymi stopniami w kolorze orzecha. Niebiescilo resztkami wyblaklej tapety w niezapominajki ze scian w sypialni na poddaszu, gdzie kiedys bawily się male stolarzatka. Zewszad lypaly sumiaste oblicza z pozolklych fotografii. Starannie ulozone na stoliku okulary w rogowej oprawce i buraczkowy sweterek przycupniety na oparciu fotela. 

Dom zyl i czekal. Nie było w nim opuszczenia, tak jakby starzy gospodarze wyszli kuchennym drzwiami, sciezka pod gore, potem schodami wspieli się między kamienne sciany ogrodu,chroniac w chlod starej pini, pod która rosna najprawdziwsze poziomki... To szalenstwo – deptalam te mysl zawziecie w glowie, pukujac w kamienny okap nad kuchnia, przez który z latwoscia szlo przepchnac wolu. Ja boje się duchow!

Przez chwile zylam nadzieja w zdrowy rozsadek potomkow stolarzy. Moze nie zechca sprzedac emigrantom rodzinnej siedziby albo przynajmniej cene wywinduja zaporowo. Ale czar dzialal. Jean Louis po wyrzuceniu z siebie kilkudziesieciu voila, przyjal oferte. Przy trzecim spotkaniu, stwierdzil ze nie jestesmy calkiem normalni i bogu dziekuje ze to właśnie my wprowadzimy się do domu Jacque`ow. Jak na paryzanina, Jean Louis ma nadzwyczaj zyczliwe podjscie do ludzi. Jak na bodygarda bylego prezydenta tego pieknego kraju, to straszna z niego gadula...

Lato mijalo, a czar dzialal nadal. Mimo wakacji i urlopow, dokumenty wplywaly w odpowiednie okienka. Stosy papierkow, swiadectw i pieczatek scielily wnetrze bialego segregatora z napisem DOM. I jakims cudem w kartonie po przeprowadzkach za kazdym razem udalo się znalezc swistek natychmiast niezbedny u notariusza. Poddalam się w koncu, bo Mir cale noce sadzil we snie owocowe drzewka i „porzecki”. Rozstawial ule w ogrodzie i urzadzal „swoje” atelier. To co było robic, zachcialo mi się tam BYC. Z calej sily.

Jeszcze kilka miesiecy i czeka na mnie okrągła rocznica urodzin. Najgłupsze jest to że niczego nie żałuje. Żadnych zmarnowanych okazji. Ot, żyłam. Jakie to proste. Zrolowana trzykrotnie poduszka łupie kregi szyjne na cwierc. Ksieżyca każdej nocy przybywa, wiec wlewa się nachalnie do sypialni. Bezsennie. Kłyik…kłyik…kłyik… Deski podłogi skrzypią niemiłosiernie, gołą stopą usiłuje wymacać najcichszą droge do schodów. Chłód nawoskowanych stopni oznajmia mete. Kyikanie ustaje. Phi! Półwiecze! Jezu, jaka cisza. Niech sobie jeszcze pośpią.
Piekarz Manu zajeżdża o 7 rano pod same drzwi. Z wnętrzności bagażówki celują we mnie spiczaste nosy bagietek i croisantów. No jak ci tam w tym domu? ­– zagaduje, pakując moje traditionel . A tobie? W tym wielkim mieście? –nie jestem dłużna. Po 40 latach życia w małej przygranicznej mieścinie, Manu z rosyjską żona i 5-letnia córeczką przeniósł sie do stolicy regionu. Wstaje codziennie o 2.30 żeby zdażyc do pracy i rozwieźc pieczywo. Wlekąc po podłodze pasek od szlafroka, przysiegam sobie witac Manuela nastepnym razem kompletnie ubrana. Chrupią te bagietki cudnie. Dlaczego on właściwie nosi kominiarke? Na termometrze za kuchennym oknem ledwie minus jeden. Piekarz w czarnej kominiarce o 7 rano pod moimi drzwiami…
I kto mi w to uwierzy?